sobota, 2 stycznia 2010

Nowy Rok

Już jestem w domku.
Bawiliśmy się w Łodzi u Agnieszki. Jak zwykle było bosko. Tańcowalismy tak, że aż bolały nas stopy. Ja osobiście spaliłam czajnik elektryczny, bo stał na kuchence, a ja zapaliłam po nim gaz. Rano ogladaliśmy zdjęcia Fijoła z Kenii. Mogliśmy popodziwiać taras hotelowy nad oceanem, miejskie śmietniska oraz cudowna afrykańską przyrodę. Utwierdziłam się jednak w przekonaniu, że Afryka mnie nie ciągnie. Po południu, gdy już nasza percepcja uległa poprawie wpadliśmy do Szwarców na rosół i pierogi.
Wyjeżdżając z Łodzi podjechaliśmy do Grzeszczusia , żeby Jej zapalić lampkę. Ponieważ na cmentarzach gubię się tak samo jak w lesie, trochę trwało zanim znaleźliśmy Jej grób.

Głupio się czuję bez aparatu. tak jakoś...jak bez ręki?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze anonimowe i obraźliwe najprawdopodobniej zostaną skasowane.