Od soboty Antek był chory. Miał prawie 40 stopni. Przyjechała nasza ulubiona lekarka, kazała leczyć domowymi sposobami i nie wierzyć w uzdrowienie po spadku temperatury, natomiast po dwóch dniach normalnej proponowała spacer, byle nie do ludzi. Po takiej poradzie dziś wyciągnęłam Antka nad jeziorko.
Dzisiejsza noc była ciężka. Wczoraj wieszaliśmy wystawę Arnolda Ananicza. Wrócilismy do domu o północy, a tu...ta dam. Drzwi zamknięte na zasuwkę, a za nimi Antek śpi snem kamiennym. Komórkę miał wyciszoną więc nie było po co dzwonić, domowego telefonu nie słyszał. Ba, nie słyszał także dzwonka i walenia do drzwi, które za to wyciągnęło z łóżek sąsiadów. Nieprawdopodobnie źli poszliśmy na górę do dziadków, którzy na szczęście jeszcze nie spali i tam spędziliśmy noc. Ot takie uroki posiadania dzieci:->
:D :D :D
OdpowiedzUsuńwcale nam wesoło nie było. Dobrze , ze dziadkowie blisko, bo inaczej spalibysmy na wycieraczce
OdpowiedzUsuńja wiem ze wam na pewno wesolo nie bylo ale niestety innej reakcji na twa opowiesc nie mialam , oprocz chichotania :P :)
OdpowiedzUsuńWiem, ja rano też się smiałam, ale wieczorem, gdy wrócilismy zmęczeni do domu...uhhh
OdpowiedzUsuń:D :D hehe :*
OdpowiedzUsuń